Białko w diecie dziecka dlaczego jest ważne

Zanim zaczęłam zgłębiać temat odżywiania, myślałam, że „jadłospis” to po prostu lista tego, co akurat jest w lodówce. Dopiero gdy zobaczyłam, jak moje dziecko zostaje na placu zabaw wyprzedzone przez rówieśnika, który w dodatku skacze z trzepaka jak mały kangu­r, zrozumiałam, że jedzenie ma moc. Białko – ten dziwny składnik kojarzący się z kulturystami – okazało się kluczowy również dla mojego kilkulatka. Dzisiaj podzielę się tym, czego się nauczyłam, bez gadania chemicznego i bez pouczania.

  1. Białko to nie tylko „mięso”
    Kiedyś w mojej głowie białko = schabowy. Tymczasem dziecko potrzebuje przede wszystkim kompletnych aminokwasów, czyli takich, których organizm sam nie wyprodukuje. Jasne, kurczak czy indyk są super, ale równie dobrze sprawdzają się jajka, twaróg, jogurt naturalny, a nawet soczewica z kaszą gryczaną w roli głównej. Odkąd wprowadziłam „talerz kolorów” – czyli po prostu danie, na którym widać co najmniej trzy odcienie – przestałam się stresować, czy w porze obiadu zawsze ląduje mięso. Czasem wystarczą placuszki z ciecierzycy z jajkiem na wierzchu i odrobina szpinaku.
  2. Ile tego białka właściwie?
    Dietetycy mówią: około 1,1 g białka na kilogram masy ciała dla kilkulatka. Tyle teorii. Praktyka wygląda tak, że nie ważę codziennie porcji – za to patrzę na dłoń dziecka. Porcja białka wielkości jego własnej piąstki (czyli ok. 80 g twarożku, 90 g ryby czy dwa jajka) w zupełności wystarcza przy jednym posiłku. Jeśli zdarzy się dzień, w którym zje tylko pół tego – nic się nie stanie. Organizm dziecka potrafi „zapisać sobie” składniki z dnia poprzedniego, a my, rodzice, nie musimy wymyślać nowych kryminałów w stylu „zjedz jeszcze trzy łyżeczki, bo”.
  3. Mikroprzekąski, które ratują popołudnia
    Największym wrogiem jest u nas godzina 15:30 – pomiędzy powrotem z przedszkola a obiadem. Dziecko wpada do domu jak mały tornado i krzyczy „głód”. Wtedy zamiast słodyczy podaję:
  • babeczki jajeczno-ziemniaczane upieczone w formie na muffinki (ugotowany ziemniak + jajko + starty ser, 15 minut w piekarniku),
  • batoniki owsiane z masłem orzechowym i odrobiną miodu,
  • tzw. „zielony budyń” – awokato z kakao i mlekiem roślinnym zmiksowane na krem.
    Wszystko można przygotować poprzedniego wieczora. Rano wystarczy schować do plecaka wielokrotnego użytku i po kłopocie.
  1. Kiedy zadzwonić alarm?
    Sygnalizuję sobie trzy oznaki, że może brakować białka: pękające kąciki ust (nawet pomimo smarowania balsamem), częste „nic mi się nie chce” po 30 minutach zabawy, oraz spowolniony wzrost paznokci. Jeśli któryś z tych objawów trwa dłużej niż dwa tygodnie, umawiam wizytę u pediatry – bez paniki, po prostu dla pewności. Do tej pory okazywało się, że wystarczyło doprawić zupę odrobiną startego parmezanu albo dodać do omletu garść cukinii, żeby sprawa wróciła do normy.
  2. Największy błąd, który popełniłam
    Długo myślałam, że „zdrowe” znaczy „bez smaku”. Przez miesiąc gotowałam soczewicę bez soli i podawałam ją z wodą z kranu. Efekt? Dziecko jadło chętniej pod stołem niż przy nim. Dziś wiem, że szczypta soli morskiej, łyżeczka masła klarowanego i ulubione zioła (u nas oregano) robią robotę. Białko nie musi być nudne; wystarczy, że pachnie domem.

Podsumowanie, czyli moje trzy złote zasady

  1. Różnorodność – im więcej źródeł, tym mniejsza szansa na niedobór.
  2. Proporcja dłoni – prostsza niż kalkulator i nie buduje lęku jedzeniowego.
  3. Spokój – bo dziecko czuje nasze napięcie lepiej niż kuchenną wagę.

Zostawiam Was z tą myślą: następnym razem, gdy maleństwo zapyta „dlaczego muszę to zjeść?”, odpowiedzcie: „bo rośniesz jak na drożdżach”. A potem pokażcie mu pustą łyżkę – skaczącą razem z nim na placu zabaw.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *