Nie zasnęłam przez trzy noce. Serio. Wystarczyło, że moje dziecko drgnęło w łóżku, a ja skakałam jak oparzona, bo w głowie miałam obraz: oczy wywrócone, ciało sztywne, drgawki. Pielęgniarka na SORze powiedziała wtedy: „To tylko drgawki gorączkowe”. Tylko. Dziś, gdy emocje opadły, chcę opowiedzieć Wam, jak to naprawdę wygląda – bez patosu i bez medycznego żargonu.
Zacznijmy od tego, co się wtedy wydarzyło. Gorączka poszła w górę w tempie ekspresowym: 38,5 °C, 39,4 °C, 40,1 °C – w ciągu godziny. Dziecko było rozpalone jak kuchenka, a potem nagle zamarło. Główka odchyliła się lekko do tyłu, rączki zacisnęły się w pięści, powieki drżały. Całość trwała może półtorej minuty. Dla mnie była to wieczność. Potem ciało rozluźniło się, dziecko zaczęło płakać, a ja rwałam do telefonu po pogotowie.
Diagnoza: złośliwe drgawki gorączkowe. Brzmi dramatycznie, prawda? Ale okazuje się, że to jedna z najczęstszych „atrakcji” wieku przedszkolnego – dotyka około 3–5 % dzieci między 6. a 60. miesiącem życia. Najczęściej pojawia się przy nagłym skoku temperatury, zwykle powyżej 38,5 °C. Organizm dziecka jeszcze „naucza się” regulować temperaturę, a mózg reaguje, jakby chciał powiedzieć: „Stop, za dużo!” – i wysyła impulsy, które wywołują drgawki.
Ale czy to naprawdę niebezpieczne?
Tak wygląda moja lista obaw sprzed roku i to, co na ten temat powiedział mi lekarz:
- „Czy to już padaczka?” – Nie. Choć wygląda dramatycznie, nie jest to padaczka. Rzadko prowadzi do niej – ryzyko wzrasta tylko wtedy, gdy drgawki trwają dłużej niż 15 minut albo pojawiają się bez gorączki.
- „Czy to uszkodzi mózg?” – Nie. Drgawki gorączkowe same w sobie nie powodują uszkodzenia mózgu ani upośledzenia.
- „Czy będzie powtórka?” – Ryzyko wynosi około 30 %, najczęściej w ciągu najbliższego roku. Im młodsze dziecko przy pierwszym epizodzie, tym większe szanse.
- „Czy mogę coś zrobić, żeby temu zapobiec?” – Poza szybkim zbiciem gorączki paracetamolem lub ibuprofenem – niewiele. Leki przeciwpadaczkowe nie są stosowane profilaktycznie, bo korzyść nie przewyższa skutków ubocznych.
Co najbardziej podbiło mi serce? Fakt, że lekarz nie patrzył na mnie z góry, kiedy pytałam o domowe sposoby. Powiedział wprost: „Wie pani, co jest najważniejsze? Żebyś pani wiedziała, co robić, gdy się powtórzy, bo zdarzy się to szybciej, niż dojedziecie do szpitala”.
I tu przechodzimy do konkretów. Jeśli kiedykolwiek zobaczycie drgawki gorączkowe, zapamiętajcie te trzy kroki:
- Ułóż dziecko bokiem, najlepiej na twardym podłożu. Dzięki temu ślina lub ewentualne wymiociny nie zatoczą dróg oddechowych.
- Nie wkładajcie niczego do buzi – ani łyżeczki, ani palca. Te czasy, kiedy próbowano „uratować język”, już dawno minęły.
- Mierzcie czas. Jeśli drgawki trwają dłużej niż 5 minut – dzwoncie po pogotowie. Jeśli krócej – jedźcie na izbę przyjęć, ale spokojnie: dziecko po prostu będzie senne i rozdrażnione.
Dwa miesiące później przy kolejnej infekcji temperatura poszybowała równie szybko. Tym razem nie panikowałam. Włączyłam zegarek, ułożyłam je bokiem, gładziłam po plecach i powtarzałam: „Mama tu jest, wszystko gra”. Drgawki trwały 40 sekund. Po chwili spało we mnie wtulone, a ja płakałam już tylko z ulgi.
Drgawki gorączkowe są przerażające, ale w przeważającej większości nie są niebezpieczne. Ich „dramatyzm” nie idzie w parze z rzeczywistym zagrożeniem. Najważniejsze, by mieć plan działania, termometr zawsze pod ręką i numer do pediatry zapisany w szybkich wybieraniach. A kiedy już minie – zrobić sobie herbatę, usiąść z mężem, chłopakiem, przyjaciółką albo samą sobą i powiedzieć: „Daliśmy radę. I damy następnym razem też”.
Jeśli macie pytania, których wstydzicie się zapytać lekarza – piszcie śmiało w komentarzach. Nie jesteście same.

Nazywam się Anna Nowicka i jestem mamą – to zdanie, które od lat otwiera większość moich wewnętrznych monologów.
Ten blog powstał z potrzeby podzielenia się tym, czego nie da się wypunktować w plannerze ani schować do kieszeni spodni po praniu: emocjami, które czasem niespodziewanie wypływają przy zmywaniu naczyń, odkryciami, które przychodzą o 3:14 nad ranem, i małymi zwycięstwami, które najczęściej pachną kawą i ciepłym śpiworkiem.
Piszę tu o sobie i o nas – bo odkąd zostałam mamą, świat zaczął się mieścić w szczegółach, a doświadczenie przestało być tylko moje. Dzielę się spostrzeżeniami, które chwytam w locie: o tym, jak czasem wystarczy jedno głębokie westchnięcie, żeby przestrzeń w głowie zrobiła się większa, i o tym, że „dobrze” nie zawsze wygląda jak na Instagramie.
Jeśli masz ochotę posiedzieć ze mną chwilę – bez gotowych recept, za to z dużą szczerością – zapraszam.