Pamiętam dokładnie ten wieczór. Leżałam z nosem przy dziecięcym łóżeczku, powietrze pachniało ciepłym mlekiem i waniliowym kremem do ciała, a ja liczyła minuty, potem godziny. „Tylko dziesięć minut” – mruczałam co pięć minut, bo maluch wiercił się jak robaczek na patelni. Dzień wcześniej przeczytałam wszystkie możliwe poradniki, a jednak nic nie działało. Wtedy zrozumiałam, że sekret dobrego snu nie kryje się w kolejnej aplikacji ani w cudownym cudzie sprzedawanym na Instagramie, tylko w drobnych, codziennych rytuałach, które – uwierz mi – naprawdę potrafią odmienić noce całego domu.
Zegar biologiczny to nie mit
Po prostu trzeba go nauczyć tańczyć w rytmie rodzinnym
Zanim zaczęłam wprowadzać konkretne kroki, przez długi czas bagatelizowałam potrzebę stałej pory kładzenia się spać. Myślałam: „Przecież dziecko i tak zaśnie, kiedy będzie zmęczone”. Błąd. Maluchy, tak jak dorośli, lubią przewidywalność. Kiedy w końcu ustaliłam stałą godzinę wieczornego rytuału – kąpiel, piżama, bajka, przytulanie – organizm zaczął sam wysyłać sygnały: „Ej, zbliża się pora relaksu”. Efekt? Po tygodniu nie musiałam już biegać z butelką po mieszkaniu, bo oczy same zaczynały się zamykać.
Mój trik: alarm w telefonie o 19:30. Dźwięk „szum deszczu” sprawia, że nawet ja odczuwam ukłucie senności i mimowolnie zwalniam. Rodzinna synchronizacja w czystej postaci.
Światło – największy wróg, najlepszy sprzymierzeniec
Kiedyś nie rozumiałam, dlaczego wieczorem moje dziecko dostaje nagłego zastrzyku energii. Okazało się, że wina leżała po stronie… żarówek LED w salonie. Białe, ostre światło hamuje wydzielanie melatoniny – hormonu snu – i podpowiada mózgowi: „Dzień trwa w najlepsze!”. Zamieniłam więc główne światło na małą lampkę z ciepłą, pomarańczową poświatą. Niespodzianka – po dwóch wieczorach nie było już sprintów wokół kanapy.
BONUS: Włączam lampkę na 30 minut przed planowanym snem, również w kuchni i przedpokoju. Dzięki temu całe mieszkanie zaczyna szepkać: „Zbliża się noc”.
Cisza? Niekoniecznie
Zupełna cisza w nocy sprawiała, że każdy trzask podłogi budził malucha. Próbowałam wtedy „białego szumu”, ale odkryłam coś lepszego: nagranie serca bicia. Dlaczego? Bo w brzuchu było to pierwsze, najbezpieczniejsze tło dźwiękowe. Przypomniałam sobie o tym przypadkiem, gdy koleżanka położyła mi głowę na klatce piersiowej podczas kawy. „To dziwne, ale czuję się tak, jakbym wróciła do domu” – powiedziała. Wieczorem puściłam ów dźwięk z głośniczka ustawionego za szafą. Od tamtej pory sen jest głębszy, a ja rzadziej ląduję na dywanie z poduszką w zębach, gotowa do kolejnego „tup-tup”.
Kocyk, który pachnie mamą
Przyznam szczerze – kupiłam piękny, pastelowy śpiworek w myśl zasady „ładne zdjęcie na Instagram”. Dziecko spociło się, rozdrapało i w końcu wylądowało w moim łóżku. Teraz wiem: materiał musi oddychać, a zapach ma być znajomy. Włożyłam więc do pralki kocyk razem z moim starym T-shirtem. Po praniu pachniał „mną”. Maluch wtulił nosek i zasnął bez szemrania.
Drobna uwaga: nie piorę tego kocyka zbyt często – raz na dwa tygodnie wystarczy, żeby nie stracił „mojego” aromatu.
Wieczorny spacer – tak, nawet jak pada
Kiedy pada deszcz, najłatwiej zamknąć okna i włączyć bajkę. Tylko że wtedy mózg nie dostaje sygnału „światło zmienia się, czas na odpoczynek”. Wykorzystuję więc każdą okazję, żeby wyjść chociaż na 10 minut przed zasypianiem. Spacer pod blokiem z parasolem, szelest kropli na folii – to naturalny sposób na obniżenie temperatury ciała i dotlenienie. Często wracamy z rumieńcami na policzkach i zdecydowanie mniejszą ilością wieczornych akrobacji.
Mój ukryty as – „przerwa na marudzenie”
Każdy rodzic zna ten moment, gdy dziecko zaczyna wiercić się w łóżku, mruczeć, szukać wody, drugiej poduszki, trzeciej bajki. Kiedyś rwałam się natychmiast, próbując załagodzić każdy pisk. Dziś wdrażam 3-minutową „przerwę na marudzenie”. Stoję za drzwiami, liczę do 180 i obserwuję przez szparę. Większość razy okazuje się, że protest trwa dokładnie 90 sekund, po których następuje westchnięcie i dalszy sen. Jeśli trwa dłużej, wtedy dopiero wchodzę – z cichym głosem i bez ekstra atrakcji. Dzięki temu maluch uczy się samodzielnego powrotu do snu.
Poranna kawa dla mnie, ale też… dla okna
Wiem, brzmi dziwnie. Ale odkąd zaczęłam odsuwać zasłonę zaraz po przebudzeniu, nawet jeśli szkło pokrywa szron, senność znika u nas obojga. Naturalne światło rano resetuje zegar biologiczny i daje sygnał: „To początek dnia”. Dziecko zaczyna kojarzyć jasne światło z „budzeniem się i uśmiechem”, a nie z płaczem o piątej nad ranem.
Co zostaje, gdy minie fala nocnych burz?
Zdrowy sen to nie wyścig, tylko spacer po omacku w ciemnym lesie – czasem nadepnie się na gałązkę, czasem znajdzie się jagody. Najważniejsze, żeby nie poddawać się po jednej nieprzespanej nocy. Każdy z powyższych trików testowałam przez co najmniej tydzień, żeby sprawdzić, czy naprawdę działa u nas. Jeśli któryś nie wypalił – wylądował w szufladzie „ciekawe, ale nie dla nas”.
I jeszcze jedno: gdy widzę teraz spokojną, lekko otwartą buzię na poduszce, przypominam sobie, że te wszystkie małe kroki – lampka, kocyk pachnący praniem, szum deszczu – składają się na coś większego: na poczucie bezpieczeństwa. A bezpieczne dziecko to dziecko, które wie, że sen to nie kres zabawy, tylko zaproszenie do kolejnego, radosnego poranka.

Nazywam się Anna Nowicka i jestem mamą – to zdanie, które od lat otwiera większość moich wewnętrznych monologów.
Ten blog powstał z potrzeby podzielenia się tym, czego nie da się wypunktować w plannerze ani schować do kieszeni spodni po praniu: emocjami, które czasem niespodziewanie wypływają przy zmywaniu naczyń, odkryciami, które przychodzą o 3:14 nad ranem, i małymi zwycięstwami, które najczęściej pachną kawą i ciepłym śpiworkiem.
Piszę tu o sobie i o nas – bo odkąd zostałam mamą, świat zaczął się mieścić w szczegółach, a doświadczenie przestało być tylko moje. Dzielę się spostrzeżeniami, które chwytam w locie: o tym, jak czasem wystarczy jedno głębokie westchnięcie, żeby przestrzeń w głowie zrobiła się większa, i o tym, że „dobrze” nie zawsze wygląda jak na Instagramie.
Jeśli masz ochotę posiedzieć ze mną chwilę – bez gotowych recept, za to z dużą szczerością – zapraszam.